Autor Wiadomość
Kitty
PostWysłany: Pią 15:42, 06 Kwi 2007    Temat postu:

Smutne... nawet bardzo... Historia mojej miłości nieco podobna... tylko ona odeszła bo chciała odejść... w miłości rzadko patrzymy na siebie... bardziej zależy nam na szczęściu tej drugiej osoby prawda?
chibi_jojo
PostWysłany: Czw 6:05, 05 Kwi 2007    Temat postu:

Boże to straszne! ale takie piękne... Miłość jest cudowna! A i hime... Na pewno się jeszcze spotkcie^^ miłość zawsze sie odnajdzie a to co was łączyło i łączy podejrzewam to właśnie miłość. Nie masz z nim zadnego kontaktu?
hime
PostWysłany: Pon 16:02, 02 Kwi 2007    Temat postu: Story of a little boy

Kartka z pamiętnika Ukyo - ostrzegam, że nie jest to wesoła historia...
* * *
Gdzieś na świecie 21 lipca a więc letnią porą, urodził się chłopak o imieniu Ukyo . Zaledwie trzy lata po swoim urodzeniu poznał kogoś wspaniałego... Kogoś z kim chciał dzielić swe życie... Ten ktoś nazywał się Taru. Taru Kanmuri. Był koreańskiego pochodzenia chłopcem o niezwykłym usposobieniu. Rozumieli się bez słów. Kolegowali się niemal od zawsze...

Taru, a pamiętasz jak się poznaliśmy?

Tego dnia strasznie mi się nudziło... Nikt nigdy nie chciał się ze mną bawić. Uważali mnie za dziwaka. Zresztą czy nie byłem dziwny? Mało kiedy zdarza się, żeby chłopak w wieku czterech lat bawił się lalkami, rysował serca na drzewach... no... i nosił spódniczki... (taaak dobrze czytacie... moja mama ubierała mnie jak dziewczynę, ponieważ zawsze chciała bym był dziewczyną...) Także właśnie dlatego uważali mnie za innego.

Przyjechał do Kyoto chłopak. Przeprowadził się obok nas. Denerwowało mnie to, że już od pierwszych chwil, gdy zamieszkał na naszej ulicy, dzieciaki z sąsiedztwa oblegały go, wręcz narzucając zabawę. Byłem cholernie zazdrosny, więc postanowiłem się zemścić. Kilka dni później siedząc na schodach zobaczyłem GO z powrotem. Bawił się na trawniku niedaleko swojego domu. Podszedłem do niego i zagroziłem, że jeśli nie wyniesie się z mojego trawnika (zawsze na nim przebywałem) to go pobiję i zakopie w lesie (wiem... dzieciak 4 letni takie pomysły.. no cóż – jak już mówiłem, nie byłem taki jak wszyscy). On był starszy ode mnie o trzy lata. Na dodatek był bystry, mądry i sprytny więc szybko coś wymyślił. Powiedział mi wtedy, że nigdzie nie ma napisane, że to tylko mój trawnik i, że będzie przebywał gdzie i kiedy mu się tylko podoba. Zdenerwował mnie tymi słowami więc postanowiłem, że mu przyłożę. A niech się nauczy, że to moje miejsce i moje miasto.
Zamachnąłem się, ale był szybszy. Podbił mi oko. Gdy wróciłem do domu powiedziałem mamie, że się przewróciłem...
Taki był początek naszej znajomości. Niezbyt miły, na szczęście wszystko się poukładało: Bo gdy spędzałem kolejne samotne popołudnie siedząc na drzewie, on podszedł pod nie i przeprosił mnie. Ot tak.
Z początku udawałem naburmuszonego i wielce obrażonego, ale po kilku minutach zszedłem do niego, a on zaproponował mi wspólną zabawę.
Byłem naprawdę szczęśliwy. Taru był jedyną osobą, która chciała się ze mną bawić, która mnie zrozumiała... I tak się wszystko zaczęło...

Przez kolejne kilka lat bawiliśmy się beztrosko - jak to dzieci.
W dwójkę byliśmy naprawdę nieznośni: nie było dnia kiedy byśmy czegoś razem nie zmajstrowali...
A to wybiliśmy szybę sąsiadowi, a to potłukliśmy wazon mojej mamie...
Ale jak to mówią... GRUNT TO DOBRA ZABAWA...
W jego towarzystwie czułem się naprawdę dobrze. Czułem, że żyję. Moje dni nie były już samotną męką, a przyjacielską zabawą...

To wydarzenie Taru, zmieniające nasze życie... Pamiętasz?

Niestety wszystko co dobre ma swoje granice: po wywinięciu jednego numeru nie pozwolono nam się razem bawić. Uznano, że jesteśmy zagrożeniem dla samych siebie. Chyba tylko oni tak myśleli... Dorośli. Szczerze ich nie cierpiałem... myśleli, że wszystko wiedzą najlepiej, a to co robią, robią dla naszego dobra...

Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Coraz bardziej pogrążając się w przyjaźni. Tego letniego popołudnia wpadliśmy na pomysł podzielenia się więzami krwi.
Taru wziął od swoich rodziców nóż. Poszliśmy do niego na działkę, nikomu o tym nie mówiąc. Rozcięliśmy swoje dłonie.
Chwyciliśmy się za ręce, by nasza krew połączyła się w jedną, karmazynową substancję. Chciałem by w moich żyłach płynęła JEGO krew. On również tego chciał........

Byliśmy wtedy bardzo młodzi. Ja miałem wtedy osiem lat, on natomiast 3 lata więcej. Gdy jego matka znalazła nas półprzytomnych na swojej działce (wszędzie nas szukali, to było ostatnie wyjście) uznała mnie za zagrożenie dla swojego syna.
Moja matka myślała podobnie.
Jednak uważała, że Taru stanowi dla mnie zagrożenie... I tak właśnie zabronili nam utrzymywania ze sobą kontaktów...

Nasz pierwszy raz, Taru byliśmy wtedy taaaacy młodzi...

Denerwowała mnie ta ciągła rozłąka... Mijanie go na korytarzu i spoglądanie w jego brązowe, smutne oczy sprawiało mi ból. Tak dotkliwy, że pewnego razu na stołówce postanowiłem się do niego przysiąść.
Wtedy obmyśliliśmy plan, który niedługo po tym wprawiliśmy w ruch – Uciekliśmy z domu zostawiając za sobą wszelkie troski, obawy i niepowodzenia...

Wybraliśmy się do Osaki – miasta położonego stosunkowo niedaleko, natomiast dla trzynasto i szesnastoletnich dzieciaków był to szmat drogi do pokonania... Jednak, udało nam się.
Gdy tylko przybyliśmy na miejsce od razu zaszyliśmy się na jakimś polu i myśleliśmy nad swoimi czynami... Nad tym, że będzie jeszcze gorzej, natomiast teraz – jest wspaniale...
On wtedy niespodziewanie mnie pocałował... Tak, pocałował chłopaka, sam będąc chłopakiem... To nie było jednak ważne. Liczyło się to, że jesteśmy razem, znów razem... I to było piękne...

Łaziliśmy bez celu po ulicach Osaki, do późna siedzieliśmy nad jeziorem obserwując nagą taflę jeziora... Czuliśmy się szczęśliwi jak wtedy, kiedy jeszcze beztrosko bawiliśmy się razem w piaskownicy...

Niestety chwile przemijają i w końcu nas znaleźli – za pomocą pani ze sklepu u której zostawiliśmy nasze rowery (u której również kupowaliśmy codziennie jedzenie) i policji...

Drogę powrotną do domu przemilczeliśmy, tylko parząc na siebie i na łzy spływające po naszych policzkach... Wiedzieliśmy, że bedzie źle, że gorzej już być nie może... Wkońcu po raz kolejny musieliśmy się rozstać...
Gdy wychodziliśmy z auta Taru chwycił mnie za palec na znak obietnicy. Obietnicy, że jeszcze się spotkamy. Potem wróciliśmy do swoich domów i do szarej codzienności...

„Tamtej nocy, tylko z tobą, gdy cały świat stanął obok...”

Pewnej nocy usłyszałem pukanie w szybę. A raczej jakby coś o nią uderzało. Wystraszyłem się potwornie, lecz kiedy nieśmiało podszedłem do okna i zobaczyłem pod nim Taru, z łobuzerskim uśmiechem rzucającego drobnymi kamyczkami w moją szybę, straciłem wszelkie obawy (miałem wtedy piętnaście lat). Otworzyłem okno i zrzedłem po winogronie na dół (moja matka hodowała winogrono) wprost w jego ramiona. Zaniósł mnie nad stawik niedaleko naszych domów. Tam wyznał mi miłość. Wyznał, że mnie kocha. To była najpiękniejsza noc w moim życiu. Oswobodził mnie z koszuli, która krępowała moje ciało a potem... Potem nasze ciała złączyły się, tworząc jedność...

Siedzieliśmy tak może do piątej nad ranem, potem grzecznie wróciłem do łóżka. Po tej nocy obaj byliśmy chorzy. Ale to się nie liczyło... Dla mnie liczyło się tylko to, by czuć jego zapach i bliskość... By przy nim być... Dlatego coraz częściej wychodziliśmy w nocne przechadzki nad stawik – owszem, były różne minusy tych wypraw jak choćby niewyspanie, częste przeziębienia, kłopoty z koncentracją... To jednak było mało ważne mając przez kilka godzin przy sobie osobę, którą się kocha, prawda?

Taka zakazana miłość... Ktoś kiedyś porównał nas do Romea i Julii... Oni mieli również tragiczny koniec – jak my...

Pewnego strasznego popołudnia moja matka otrzymała telefon – w sprawie pracy. Myślę, że się zorientowała, dlatego postanowiła poszukać sobie pracy w Tokyo. Z dnia na dzień spakowała nas i wyjechaliśmy...

Taru, pamiętasz ostatnie spotkanie? ...

Matka kazała mi pośpiesznie wsiąść do samochodu, który miał zawieść nas do Tokyo. Pamiętam ostatni raz kiedy go widziałem, to było tak bolesne, kiedy o tym wspominam łzy same napływają mi do oczu... Niepotrafię jednak zapomnieć....

Siedząc na tylnim siedzeniu odwróciłem się i wtedy zobaczyłem Taru wybiegającego ze swojego domu. Biegnął w stronę auta, miałem nadzieję, że jeszcze zdążę się z nim pożegnać... lecz wtedy odjechaliśmy... Waliłem w szybę pięściami i krzyczałem by mnie wypuściła by pozwoliła się z nim pożegnać... Nie zrobiła tego. Taru biegnął jeszcze chwilkę za naszym autem dopóki siły go nie opuściły... Wtedy klęknął na środku jezdni i pokazał mi znak obietnicy. Że jeszcze kiedyś się spotkamy...
...Nie spotkaliśmy się już więcej...
...Nigdy...

* * *
Taru to chłopak, którego widzicie u mnie w profilu... mimo iż jest daleko wciąż uważam go za swojego chłopaka (czasami za ex z powodu, iż nie widzieliśmy się już 3 lata). Myślę, że wkońcu nasze drogi znów się zejdą, a potem... potem bedzie już tylko coraz lepiej.